zbutwiałego drewna. Ciszę rozerwał przyprawiający o duszności trzask i zgrzyt; z dachu,
machając w popłochu skrzydłami, zerwał się jakiś wielki ptak. Okno Lagrange wypatrzył od razu: szary kwadrat na czarnym tle. Czyli trzeba podejść, przeżegnać się i powiedzieć: „Przyjdź, duchu święty, na ślad, któryś zostawił, na to Gabriel ze Złym ma umowę”. A niech to, żeby się tylko nie pomylić. Feliks Stanisławowicz wyciągnął przed siebie ręce i ostrożnie ruszył naprzód. Palcami trącił z boku coś drewnianego, dużego. Kufer? Skrzynię? Wyprawa trzecia Przygody mądrali Wiadomość o samobójstwie pułkownika Lagrange’a dotarła do Zawołżska dopiero trzy dni po tym strasznym wydarzeniu, telegrafu bowiem na wyspach nie było i wszystkie doniesienia, nawet najbardziej nadzwyczajne, dostarczano po staremu – pocztą lub przez umyślnego. Listy przeora do świeckich i kościelnych władz gubernialnych zawierały tylko bardzo krótkie wiadomości o okolicznościach dramatu. Ciało policmajstra znaleziono w opuszczonym domku pławowego, który kilka dni wcześniej też ze sobą skończył. O ile jednak w tamtym wypadku przyczyna szalonego i z punktu widzenia religii absolutnie niewybaczalnego czynu była mimo wszystko zrozumiała, o tyle na temat powodów, które skłoniły do fatalnego kroku policmajstra, archimandryta nie podejmował się nawet wysuwać przypuszczeń. Szczególnie podkreślał fakt, że w ogóle nie wiedział o przybyciu do Nowego Araratu wysokiego funkcjonariusza policji (status przybysza wyszedł na jaw dopiero post mortem, podczas przeszukiwania numeru hotelowego i rzeczy osobistych), i wręcz domagał się od gubernatora wyjaśnień. Co do szczegółów, to podawano tylko następujące. Pułkownik zabił się strzałem z rewolweru w pierś. Nie mogło, niestety, być żadnych wątpliwości co do tego, że popełnił samobójstwo: zmarły ściskał w ręku rewolwer, w którego bębenku brakowało jednej kuli. Śmiercionośny ołów trafił prosto w serce, rozrywając je na kawałki, wszystko więc wskazywało, że śmierć nastąpiła natychmiast. Na tym list do gubernatora von Hagenau się kończył, natomiast epistoła wystosowana do archijereja miała jeszcze dość obszerny dalszy ciąg. Archimandryta zwracał w niej uwagę władyki na możliwe następstwa haniebnego czynu z punktu widzenia ładu, spokoju i reputacji świętego przybytku, i tak już zakłóconych rozmaitymi niejasnymi pogłoskami (ten powściągliwy zwrot odnosił się niewątpliwie do sławetnych ukazań się Czarnego Mnicha). Z mocy miłosiernego Bożego zamiaru o nieszczęściu wie tylko kilka osób: zakrystian, który znalazł ciało, trzech braci strażników pokoju (tak nazywano w Araracie policję klasztorną) i służący w hoteliku, gdzie zatrzymał się samobójca. Od wszystkich odebrano przysięgę, że będą milczeć, można jednak wątpić, by udało się zachować gorszącą wiadomość w zupełnej tajemnicy przed pątnikami i miejscowymi. List ojca Witalisa kończył się słowami: „...i nawet żywię obawę, czy nie przylgnie do tej tak niegdyś spokojnej wyspy, jak ongi do Albionu, wstrętne Panu Bogu przezwisko «Wyspy Samobójców», jako że w krótkim czasie najgorszego z grzechów śmiertelnych dopuściło się tu już dwóch”. * * * Władyka winił za tragedię tylko siebie. Przygarbiony, z nagła postarzały, powiedział swym zaufanym doradcom: – To wszystko przez moją dumę i pewność siebie. Nikogo nie posłuchałem, zdecydowałem po swojemu, i to nie raz, ale dwa. Najpierw Aloszę zgubiłem, a teraz Lagrange’a. I co najbardziej nieznośne – skazałem na pohańbienie nawet nie śmiertelne ich ciała, lecz dusze nieśmiertelne. Dusza pierwszego jest złożona ciężką chorobą, drugi zaś swoją w ogóle zniszczył. To stokroć gorsze niż sama śmierć... Omyliłem się, okrutnie omyliłem. Myślałem, że człowiek wojskowy, prostolinijny i bez fantazji, nie może ulec duchownej rozpaczy i mistycznemu przerażeniu. Ale nie wziąłem pod uwagę, że ludzie takiego rodzaju, zetknąwszy się ze zjawiskiem naruszającym cały ich prosty i jasny obraz świata, nie uginają się, tylko łamią. Miałaś po tysiąckroć rację, córko moja; widać nasz pułkownik natrafił na węzeł gordyjski, którego rozwiązać nie potrafił. Honor nie pozwalał mu się wycofać, więc zamachnął się i rąbnął z całej siły. A imię tego gordyjskiego węzła – świat