zrobisz coś głupiego, to zastrzelę ciebie albo twojego brata, albo
was oboje. Rozumiesz? Dziewczyna skinęła głową. Była blada. Na jej rudych włosach lśniły krople deszczu. Miała piękny kolor włosów. Potrzebowała tylko dobrego fryzjera, by je odpowiednio przyciął. Barbara wskazała na linę. – Obwiąż się jednym końcem w pasie. Przypuszczam, że matka nauczyła cię wiązać węzły? Nie radzę ci się pomylić. – Wypuść J.T. – poprosiła Madison, drżącymi rękami zaciskając linę w talii. – To wszystko moja wina, on nic złego nie zrobił! Plato by cię zastrzelił, gdybym go nie powstrzymała. J.T. o niczym nie wiedział... Barbara pomachała rewolwerem. – Zwiąż tę linę. J.T., stojący na krawędzi skały, rozszlochał się na głos. Popatrz, Lucy, pomyślała Barbara ze złością, popatrz, co zrobiłaś temu chłopcu! Madison zacisnęła węzeł. Nawet Barbara, która nie miała pojęcia o węzłach, musiała przyznać, że wyglądał solidnie. – Bardzo dobrze – powiedziała. – Cieszę się, że chętnie ze mną współpracujesz. Jeszcze się przekonasz, że jestem uczciwą i zdyscyplinowaną profesjonalistką. A teraz przywiąż drugi koniec liny do tego drzewa. – Wskazała na gruby, pokrzywiony świerk, zahaczony korzeniami o skałę tuż nad rwącym wodospadem. – Tylko uważaj, żeby się nie ześlizgnąć. – Po co mam... – Po prostu zrób to. Dziewczyna skinęła głową. Całkiem już przemokła i drżała coraz bardziej. Przykucnęła i przywiązała linę do drzewa. – Najpierw chciałam zabrać linę do wspinaczki, z uprzężą, ale uznałam, że tak będzie bardziej dramatycznie. Sama zobaczysz – stwierdziła Barbara, pochylając się nad ramieniem Madison. – Tylko nie zaczynaj jęczeć. – Już wszystko zrozumiałam – powiedziała dziewczyna, podnosząc na nią wzrok. – Moja matka jest okropna. Nienawidzę jej. – Wiem, kochanie – uśmiechnęła się Barbara. – Wiem. A teraz opuść się w dół. – Najpierw uwolnij J.T. – Madison, nie ty wydajesz tu rozkazy. Ja wykonywałam polecenia Swiftów od dwudziestu lat. Teraz nadeszła moja kolej. – Opuściła rewolwer i skierowała lufę na dziewczynę. – Opuść się nad wodospad. Odsunęła się krok do tyłu i Madison posłusznie stanęła na krawędzi skały. Blada jak ściana, wzięła głęboki oddech i szarpnęła za linę, sprawdzając, czy jest dobrze przywiązana. – Nie ociągaj się. Jeśli będę musiała cię zepchnąć, to możesz się jeszcze bardziej poranić, bo uderzysz się o skały. – Wiem. – Madison skinęła głową. – Tylko trochę się boję. Moja głupia matka powinna tu być. – Tak, tak, masz rację. Stanęła na krawędzi przepaści. Barbara słyszała dochodzący z dołu szum wody. Nie wiedziała, jak długa jest lina, jednak sądziła, że nie dosięgnie do poziomu niższego zbiornika i Madison zawiśnie kilka metrów nad powierzchnią wody.