głeboko ugrzazł w tym gównie. Poza tym miał w tym te¿ swój
prywatny interes. Ta kobieta zdecydowanie zasłu¿yła sobie na smierc. - Podaj mi jakis numer, pod którym bede mógł cie zastac. - Zaczynało mu cieknac z nosa. Wytarł go rekawem. - Nie. Ja sie z toba skontaktuje. - Ale... Trzask odkładanej słuchawki. Połaczenie zostało przerwane. - Ty sukinsynu. Ty cholerny sukinsynu. - Zacisnał zeby i rzucił z wsciekłoscia słuchawke. Sprawdził, czy automat przypadkiem nie zwrócił monety, choc nigdy sie to nie zdarzało, wsadził rece do kieszeni i wyszedł na deszcz, wtulajac głowe w ramiona. Wsiadł do jeepa. Mimo ¿e kostka wcia¿ go bolała, pomyslał z satysfakcja, ¿e tamten dran dostanie za swoje. I to ju¿ wkrótce. W oknach tawerny na rogu lsniła reklama Budweisera. Zawahał sie, po czym doszedł do wniosku, ¿e zasłu¿ył na drinka. I na kobiete - wystarczy pierwsza lepsza dziwka. Po rozmowach z bogatymi sukinsynami zawsze miał ochote sie napic. Kiedy planował, ¿e ich załatwi, zawsze miał ochote na szybki numerek. 5 Pamietam to miejsce - szepneła Marla, kiedy bentley wspinał sie waska, kreta droga na szczyt Mount Sutro. Kiedy dostrzegła zarys domu stojacego w najlepszym punkcie tej 90 presti¿owej dzielnicy, jej serce podskoczyło z radosci. Tak, tak, tak! Była tu ju¿ kiedys, na pewno. Odkad opusciła szpital, była w kiepskim nastroju, teraz jednak poczuła sie troche lepiej: od czasu do czasu pamiec podsuwała jej jednak jakis niewyrazny obraz, jakas zamglona scene z przeszłosci. Obraczka... spojrzała na reke i zmarszczyła brwi, nie pamietała brylantu ozdabiajacego teraz jej palec, ale inny, du¿o skromniejszy pierscionek. Pamietała spacery po pla¿y i konne przeja¿d¿ki... tak, tak, tak. Niewiele znaczace strzepy wspomnien, ale wspomnien z jej przeszłosci, z jej ¿ycia. Pół godziny temu, kiedy wstawała ze szpitalnego wózka, ogarnał ja dziwny lek, który nie ustapił nawet wtedy, gdy Alex pomagał jej wsiasc do luksusowego, wybitego skóra wnetrza bentleya. Szofer, pote¿ny blondyn o zimnych niebieskich oczach i dziwnym usmiechu, przytrzymywał drzwi. Lars Anderson. Typ nordycki. Milczacy, szorstki, jak czarny charakter z filmu o Jamesie Bondzie. Zgodnie z tym, co mówił Alex, „od lat” pracował dla rodziny. W małej czapeczce, z troche upiornym usmiechem przylepionym do twarzy przejechał cała droge ze szpitala, mijajac bujna zielen parku Golden Gate i bajkowe wiktorianskie kamieniczki Haight Ashbury, a¿ w koncu dotarł pod te fortece. Pod dom. Elektronicznie sterowana brama otworzyła sie z cichym szmerem i w miekkim swietle zmierzchu wielka posiadłosc zalsniła dziesiatkami okien. Stare rododendrony i azalie rosły wzdłu¿ kamiennych scie¿ek i schodów prowadzacych na próg