W tej chwili Clemency wydało się, że świat się dla niej zatrzymał. Wszystko zamarło i stanął czas. Jedyne, co istniało, to twarz o ostrych rysach i ciemnych oczach oraz ręka trzymająca jej dłoń. Lysander także się w nią wpatrywał.
- Już panią wcześniej widziałem, prawda? - szepnął w końcu. Podniósł drugą rękę i dotknął kosmyka jej włosów. Clemency otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. - Hej, hej! Lysander! Gdzie jesteś? - dobiegł ich głos Arabelli. Natychmiast wrócili do rzeczywistości. Dziewczyna zdała sobie sprawę, w jak niezręcznym znaleźli się położeniu. Lysander westchnął głęboko, jego umysł był także czymś zaprzątnięty. - Sądzę, że powinniśmy wrócić oddzielnie - odezwał się wreszcie, starając się mówić normalnym tonem. - Nie chciałbym sprawić pani kłopotów. - Jak możemy to zrobić? - zapytała po prostu. Ode¬tchnęła głęboko. Jeśli zostaliby odkryci, mogłaby się znaleźć w opałach. Markiz uśmiechnął się. - To nic prostszego. Kilka metrów dalej krzaki prze¬rzedzają się. Wyjdzie pani na łąkę w pobliże wozów, a potem należy tylko pójść w dół. Ja wrócę tą samą drogą, którą przyszliśmy. - Odprowadził ją do brzegu, zaczekał, aż bezpiecznie wyjdzie na górę, po czym uniósł jej dłoń do ust i powiedział: - Pora ruszać. - Dziękuję za pokazanie zimorodka - powiedziała za¬wstydzona. - Cała przyjemność po mojej stronie. Po tych słowach markiz zniknął. Arabella zaczęła szukać brata, by mu opowiedzieć o nowej tamie, jaką zbudowali dzisiaj na strumieniu. Chciała też znaleźć się w jego pobliżu, bo czuła się skonfundowana i zaniepokojona zachowaniem pana Baverstocka. Pod pewnymi względami, szczególnie gdy szło o mężczyzn, Arabella potrafiła być bardzo bystra; miała wystarczająco dużo rozmaitych skrytych doświad¬czeń, by zauważyć, kiedy się komuś naprawdę podoba. Nie mogła tego powiedzieć w przypadku pana Baverstocka. Droczył się z nią i flirtował, ale robił to hałaśliwie i na pokaz, jakby jego poczynania kierowane były do kogoś innego. Arabelli wcale się to nie podobało. Ostatnio wspom¬niał o mającym się odbyć w najbliższą sobotę wiejskim odpuście. Dał jej do zrozumienia, że jeśli zechce, zabierze ją wieczorem na tańce. Zdobędzie maski, więc nikt ich nie rozpozna. W innej sytuacji taki zakazany wypad spodobałby się jej natychmiast. Podobnie zresztą uczyniła w zeszłym roku raz z Joshem Baldockiem. Piórkiem naoliwiła drzwi kuchenne, by nie skrzypiały, i po cichu wymknęła się z domu. Po dziś dzień nikt o niczym nie wiedział. Lecz pan Baverstock to nie Josh Baldock. Tak jak i ona doskonale wiedział, że nie powinien jej tam zabierać. O co więc mu chodzi? Z ulgą usłyszała głos brata i podążyła w jego stronę. Nie dostrzegła Clemency, która w tym samym czasie wspięła się na brzeg, przebiegła szybko łąkę i skrywszy się za powozami, włożyła pończochy i pantofle. Kiedy wyszła zza krzaków, zobaczyła, że Giles i Diana już wrócili. Dziewczyna podbiegła do niej. - Och, panno Stoneham, proszę tylko popatrzeć! Udało nam się zebrać trochę kwiatów. - Wskazała na brata, który właśnie podszedł z koszem. - Brawo - odparła Clemency, próbując wziąć się w garść. - Co takiego zebraliście? - Proszę spojrzeć na kwiaty, rosły przy brzegu. - Jaskry! Są prześliczne. Spakowano resztę rzeczy do koszy i wraz z dywanami załadowano do powozu. Zaprzęgnięto konie. Tymczasem państwo Fabianowie wrócili z przechadzki po lesie i znów całe towarzystwo było razem. Lysander i Arabella wyszli z potoku i udali się po buty. Jeśli nawet markiz był nieco milczący, nikt nie zdawał się tego zauważać. Arabella odzyskała humor i rozprawiała głośno, również Adela i Oriana śmiały się do siebie. Także Mark był zadowolony. Jak na razie, wszystko szło po jego myśli. Nie wątpił, że Arabella przyjmie, mimo skrupułów, jego propozycję. Zresztą nie zamierzał nalegać na nią w tej chwili. W końcu musi się zgodzić, a wówczas w zastawioną pułapkę wpadnie i Clemency. Marnuje się tu jako guwernantka, wmawiał sobie, tak uroczy kąsek zasługuje na ładne stroje i kosztowne drobiazgi. Jeśli spełni jego oczekiwania, być może postara się dla niej o małe, dyskretne gniazdko. Stał i kontemplował w myślach upadek dziew¬czyny, jakby wyświadczał jej wielką przysługę. Nic nie może pokrzyżować jego planów. Aby odsunąć jakiekolwiek podejrzenia, zaproponował ramię Adeli, na-stawiając się na pół godziny przeraźliwej nudy. W drodze powrotnej Clemency szła obok rozszczebiotanych dziewcząt, Diany i Arabelli. Jak zwykle, towarzyszył im wierny Giles. Na szczęście wystarczało, że od czasu do czasu wtrącała krótki okrzyk zdziwienia czy aprobaty. Jej uczucia znajdowały się w stanie takiego zamętu, że nie potrafiłaby prowadzić logicznej konwersacji. Przede wszystkim zdała sobie sprawę, że jest zakochana w Lysandrze. Ogarnęło ją uczucie podobne do tego, którego doświadczyła przed domkiem panny Biddenham, tyle że po stokroć silniejsze. Teraz poznała go już lepiej, potrafiła zrozumieć i docenić jego charakter. To dobry człowiek, pomyślała, uśmiechając się w zadumie. Dbał o zapewnienie godziwej przyszłości swojej siostrze i najbliższym, niepokoił się o losy pracowników i chłopów w majątku i jako głowa rodu był gotów wziąć na siebie cały ciężar od¬powiedzialności. Może w przeszłości, w towarzystwie pana Baverstocka, zachowywał się jak hulaka, uprawiając hazard czy goniąc za tancerkami z West Endu. Tego nie wie. Niewątpliwie jednak nie jest człowiekiem tak gwałtownym i brutalnym, jak jego brat. Clemency miała do przemyślenia wiele problemów, ale na razie nie potrafiła się skupić na żadnym z nich. Jej umysł zajęty był wspominaniem krótkiej wycieczki w górę strumyka i owej cennej chwili, gdy stała z nim po kostki w wodzie, obserwując zimorodka. Co by się mogło zdarzyć, gdyby nie zawołała go Arabella, pozostaje pytaniem, które zatrzyma sobie na spokojniejszą chwilę. Oriana wracała, tak jak przyszła, z markizem. Dzisiejszy dzień spędziła całkiem przyjemnie, choć nie udało się jej pogłębić wiedzy na temat finansowej kondycji Lysandra. Kiedy szli na końcu towarzystwa, niespodziewanie wyszło na jaw kolejne niebezpieczeństwo. Oriana dostrzegła z obu¬rzeniem, że markiz coraz to spogląda na Clemency. Były to jedynie krótkie zerknięcia, ale upewniły Orianę, że święci się tu coś niedobrego. Lysander jest dżentelmenem i nie pozwoliłby sobie na flirty z guwernantką, jednakże nie pozostaje obojętny na wdzięki tej bezwstydnicy. Przez moment ogarnęła ją wściekłość i całą siłą woli powstrzymywała się, by nie rzucić w stronę guwernantki paru dosadnych epitetów, które same cisnęły się na usta. A więc o to chodzi tej spryciarze! Nie zadowala się bałamuceniem Marka, teraz zastawia sidła na samego mar¬kiza! Tego już za wiele, pomyślała. Im prędzej panna Stoneham zniknie z horyzontu, tym lepiej. Musi rozważyć, jak się do tego zabrać. I ona, i Lysander powrócili do domu prawie w milczeniu, lecz żadne z nich tego nie zauważyło. Jeśli przedmiotem ich rozmyślań była ta sama osoba, to wnioski, jakie wysnuli, okazały się diametralnie różne. Gdy dotarli do Candover Court, Oriana podeszła do brata i chwyciła go za ramię. - Chciałabym zamienić z tobą słówko - powiedziała z uśmiechem, przeprosiwszy grzecznie Adelę. Wzięła go pod rękę i oddalili się w miejsce, gdzie nikt ich nie mógł usłyszeć. - O co chodzi, siostrzyczko? - Chcę, by zniknął z mojej drogi ten łakomy kąsek, za którym się tak uganiasz. - Naprawdę? - Oczywiście. Możesz potrzebować mojej pomocy. Fa¬bianowie trzymają jej stronę, wiesz o tym. Mark spojrzał na siostrę. - Daj spokój. Zawsze sobie pomagaliśmy, prawda? - Myślisz, że Lysander jest jej celem? - zapytał Mark marszcząc brwi. - Nie obchodzą mnie zamiary panny Stoneham - Oriana wzruszyła ramionami. - Jestem pewna, że poczuje się najlepiej w roli, jaką dla niej planujesz. - Bądź ostrożna, siostrzyczko. Chodzą słuchy, że Lysan¬der nie jest dobrą partią. Popatrz tylko na tę posiadłość. Alexander musiał popaść w olbrzymie długi. Tylko jednej nocy przehulał u Watiera dobre sześć tysięcy, byłem tam i widziałem. - Niepokoi mnie ta panna - ciągnęła Oriana, nie bacząc na jego słowa. - Jest taka dobra i uczynna. Nie znoszę tego rodzaju cukierkowych istot i z prawdziwą przyjemnością ujrzę jej upadek. - W porządku - uśmiechnął się Mark. - Powiem ci, co zamierzam zrobić. - W kilku słowach wyjaśnił swój plan. - Ale czy ona się zgodzi? - wątpiła Oriana. - Może się po prostu poskarżyć lady Helenie. - Nie sądzę. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wejście Arabelli do towarzystwa zależy od jej dobrego zachowania. Nie zechce tak ryzykować. - Po tym wszystkim nie będziesz mógł tu pozostać - rzekła panna Baverstock po namyśle. - Moja droga, prawdę mówiąc, nie chcę. Jak dla mnie, czas się tutaj zbytnio dłuży. W sobotę rano nadejdzie list wzywający mnie do domu. - Przecież nie możesz podróżować w niedzielę! - Mylisz się. Zresztą mój pobyt tu jest bez sensu, Oriano. Nie mam pojęcia, co stało się z Lysandrem, ale zachowuje się ostatnio jak stary, oklapły pies. Nie, wolę miły wypad do Paryża z rozkoszną panną Stoneham. - A co ze mną? Nie możesz mnie tu tak po prostu zostawić. Pomyśl tylko, w jak dwuznacznej stawiasz mnie sytuacji. - Twoja sytuacja wcale nie będzie dwuznaczna, jeśli nie połączy się zniknięcia panny Stoneham ze mną. Będą może coś podejrzewać, lecz nikt nie odważy się powiedzieć słowa na głos. A kiedy zabiorę stąd dziewczynę, dla ciebie droga do Lysandra stanie otworem, jeśli tylko tego pragniesz. - A co z Arabellą? - zapytała z wolna.